W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci – informują demografowie.
W Polsce rodzi się za mało dzieci – ostrzegają politycy i liberalni ekonomiści twierdząc, że w przyszłości nie będzie komu pracować na coraz większe rzesze emerytów.
Polski naród wyginie – grzmią… No właśnie kto. Nazwijmy ich ogólnie ideolodzy różnych opcji.
Nim przejdę do podzielenia się swoimi przemyśleniami na temat emerytur dla kobiet, poświęcę kilka słów tym obiegowym poglądom, które przytoczyłem powyżej. Warto to zrobić, aby problem emerytalny osadzić we właściwym kontekście społeczno-politycznym. Podstawowe pytanie, na które należy udzielić odpowiedzi brzmi: Czy musi być nas więcej?
Największy przyrost naturalny oraz najwyższą liczbę urodzeń w Polsce odnotowano w pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej. W 1955 przyszło na świat prawie 800 tys. nowych obywateli kraju. Ten wysoki trend, mimo tendencji spadających utrzymywał się do 1990 roku (ok. 550 tys. urodzeń), by na początku XXI wieku oscylować w przedziale 370–420 tys.
Z dużą dozą pewności można stwierdzić, że podstawowym warunkiem dzietności jest ekonomiczna sytuacja obywateli i poczucie bezpieczeństwa socjalnego. Przekonującym dowodem na tę tezę jest racjonalne zachowanie rodaków. Im GUS odnotowywał wyższą stopę bezrobocia tym mniej rodziło się dzieci. Dobitnie tę zależność widać na przykładzie danych statystyczny GUS za lata 2001–2016.
Ostatnio opublikowane dane statystyczne wskazują, że program „500+” nie spełnia pokładanych w nim nadziei. W lutym 2018 urodziło się 29 tys. dzieci, o 2,2 tys. mniej niż w lutym 2017. Najnowsze dane GUS wskazują, że półtoraroczny trend wzrostowy zatrzymał się. Potwierdziły również prawidłowość, że program „500+” zachęcił do rodzenia kobiety, które już miały dzieci, gdy liczba pierwszych urodzeń wciąż spada. W I półroczu bieżącego roku przyszło na świat 194 tys. dzieci. To o ponad 6 tys. mniej niż w tym samym okresie 2017 roku.
Uważam, że program „500+” jest potrzeby, ale w innej formule. Spełnił swoje zadanie jeśli chodzi o podniesienie poziomu życia rodzin wielodzietnych i mających niskie dochody, szczególnie gdy rola finansowa zasiłków rodzinnych nie miała od lat żadnego znaczenia. Program powinien zostać poprawiony a prawo do świadczenia powinno być uzależnione od kryterium dochodowego wyliczonego na członka rodziny. Powinny zostać poddane analizie przyczyny występujących anomalii. Polska jest jedynym z 35 państw badanych przez OECD, gdzie część gospodarstw domowych z dwójką dzieci uzyskuje wyższy dochód netto niż wynoszą ich zarobki brutto.
Program „500+” z kolei nie spełnił swojej roli pronatalistycznej (złośliwi twierdzą, że w kraju w wyniku programu przybyło więcej samochodów niż dzieci). Nie spełnił i nie spełni, bowiem polityka prorodzinna nie może opierać się tylko na poprawie poziomu życia. W tym zakresie muszą być prowadzone szerokie, różnorodne działania poczynając od opieki zdrowotnej nad kobietami w ciąży, nad matkami i ich nowonarodzonymi dziećmi. Niezbędna jest ogólnie dostępna infrastruktura żłobków, przedszkoli, zajęć pozalekcyjnych i pozaszkolnych uczącej się młodzieży. Wreszcie powinny być podjęte na rynku pracy wszelkiego rodzaju działania na rzecz ułatwienia godzenia przez kobiety pracy zawodowej z życiem rodzinnym, w tym przede wszystkim w zakresie spełniania roli macierzyńskich.
Kompleksowej polityki rodzinnej nie zastąpi ani program „500+” ani nowe pomysły rządzących w zakresie nowych praw emerytalnych kobiet, o czym poniżej.
* * *
Odnoszę wrażenie, że gdyby nie hamulce etyczno-moralne, a może raczej ideologiczne decydentów, rozpoczęto by badania naukowe nad płcią nienarodzonego jeszcze dziecka. Wszak z ekonomicznego punktu widzenia powinno się rodzić znacznie więcej chłopców niż dziewczynek. Wszak mężczyźni dłużej pracują, są mocniejsi fizycznie, czyli wytwarzają więcej produktów mających wpływ na wartość dochodu narodowego, krócej żyją, nie są więc długoletnimi klientami ZUS. A nieliczne nowo narodzone dziewczynki, gdy dorosną, powinny przede wszystkim rodzić dzieci.
Kinder, Küche, Kirche (z niem.: dzieci, kuchnia, kościół), to popularny w Niemczech slogan odnoszący się do tradycyjnej roli kobiety w społeczeństwie i rodzinie. Te „trzy K” trafnie oddawały położenie kobiet w XIX wieku – miały one zajmować się potomstwem, nakarmić rodzinę (przygotować posiłki) i przekazać dzieciom zasady moralne, obowiązujące w społeczności przynależnej do kościoła. Dzięki temu załatwiony zostanie problem rąk do pracy, które powinny zapewnić emeryturę swoim dziadkom i rodzicom.
Pytanie zasadnicze. Czy polityka rodzinna w Polsce ma zmierzać w tym kierunku?
Wielokrotnie wskazywałem, przy okazji przygotowywanych przeze mnie stanowisk, na zebraniach, posiedzeniach zespołów i komisji, seminariach itd. itp. że możliwość zaspakajania przez państwo zobowiązań finansowych wobec emerytów nie zależy od liczby pracujących, lecz od wartości wytworzonych towarów i usług – czyli od przychodów budżetu państwa. Duża liczba zatrudnionych nie oznacza, że wytworzone przez nie dobra będą miały większą wartość od wartości wytworzonej przez mniejszą liczbę pracujących. Problem kondycji finansowej ZUS, tak chętnie podnoszony przez liberałów, nie ma większego znaczenia kiedy to państwo jest gwarantem wypłaty świadczeń z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, bo FUS jest funduszem celowym, który zawsze może i musi być zasilany z budżetu państwa. Jest to o tyle prostsze finansowo, że udział kosztu wypłat na emerytury jest coraz niższy w stosunku do budżetu państwa. Skąd zatem tyle szumu? Większe dopłaty do emerytur to niższe środki na inne cele; grupy społeczne wspierające rządy mniej skorzystają w takiej sytuacji.
Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych mieszka ponad 10 mln osób pochodzenia polskiego, a około 667 tys. (spis ludności z 2000 r.) z nich używa języka polskiego w życiu codziennym. Polacy zaczęli emigrować w większych liczbach do Stanów Zjednoczonych już w XIX wieku, po powstaniach narodowych. Kolejne duże fale emigracji z Polski do USA powstawały z powodów zarobkowych (od drugiej połowy XIX wieku aż do 1939 r., potem po roku 1980), z przyczyn politycznych (po II wojnie światowej) i z przyczyn ekonomicznych i politycznych (lata ’80 XX wieku). To jeszcze Polacy, czy już nie
Jak informował Główny Urząd Statystyczny, w końcu 2016 roku poza granicami Polski przebywało czasowo około 2 515 tys. mieszkańców naszego kraju, tj. o 118 tys. (4,7 proc.) więcej niż w 2015 roku.„Dziennik Gazeta Prawna” podał, że za granicą żyje już pół miliona dzieci. W 2015 r. nastąpił wzrost liczby Polaków urodzonych za granicą i zgłoszonych w naszych USC. Zarejestrowano 43 tys. dzieci, czyli o 13 proc. więcej niż przed rokiem i najwięcej od 2009 r. Gazeta zaznacza, iż wiedza na temat liczby polskich dzieci, które przebywają poza Polską, jest niepełna bowiem osoby, które wyemigrowały mogą, ale nie muszą zgłaszać w kraju swojego potomstwa do ewidencji urzędów stanu cywilnego.
Ilu faktycznie corocznie na świecie rodzi się Polaków, trudno policzyć. Myślę jednak, że naród polski nie zginie i zmartwienia wszelkiej maści ideologów, ksenofobów, rasistów itp. są całkowicie nieuzasadnione. Świat się zmienia i niestety nie wszyscy są w stanie intelektualnie zmiany te zrozumieć.
Nie wiem ile wyniosłyby nakłady finansowe na wprowadzenie kompleksowej polityki prorodzinnej. Wiem natomiast, że żadna z kolejno rządzących ekip nie dokonała takiego wyliczenia. Łatwiej, prościej, taniej i propagandowo donioślej jest wprowadzać rozwiązania doraźne, które niestety psują istniejący system. W tym przypadku system emerytalno-rentowy.
Wprowadzenie prawa do emerytury dla kobiet, które urodziły, bo nie zawsze wychowały, czworo lub więcej dzieci jest właśnie psuciem systemu opartego na zasadzie „ile włożyłeś do kasy, tyle z niej wyjmiesz”. „Jeśli wychowując dzieci, matki nie były w stanie wypracować sobie emerytury, będą miały gwarantowaną najniższą emeryturę. Jeśli pracowały, to będą miały ją uzupełnioną” – poinformowała wicepremier rządu. Tyle zapowiedzi. Obecnie słyszymy, że pomysł został skonkretyzowany i w niedługim czasie zostanie pokazany opinii publicznej.
O co tu chodzi? Spójrzmy na obowiązujący stan prawny. Prawo do gwarantowanej najniższej emerytury ma kobieta, która osiągnęły wiek emerytalny 60 lat i ma okres składkowy i nieskładkowy wynoszący co najmniej 20 lat. Okres składkowy to okres wykonywania pracy zarobkowej lub prowadzenia działalności gospodarczej na własny rachunek. Jednym z wielu okresów nieskładkowych mających wpływ na prawo do emerytury jest:
„przypadające przed dniem nabycia prawa do emerytury lub renty okresy urlopu wychowawczego, urlopu bezpłatnego udzielonego na podstawie przepisów w sprawie bezpłatnych urlopów dla matek pracujących opiekujących się małymi dziećmi, innych udzielonych w tym celu urlopów bezpłatnych oraz okresy nie wykonywania pracy – z powodu opieki nad dzieckiem:
a) w wieku do lat 4 – w granicach do 3 lat na każde dziecko oraz łącznie – bez względu na liczbę dzieci – do 6 lat,
b) na które ze względu na jego stan fizyczny, psychiczny lub psychofizyczny przysługuje zasiłek pielęgnacyjny– dodatkowo w granicach do 3 lat na każde dziecko”.
Prawo jest jednakowe dla wszystkich – głosi rząd. Jeśli to prawda, to powinien także zadbać, aby prawo teraz stanowione też było sprawiedliwe społecznie i równe dla każdej kobiety. A tu wystarczy tylko podnieść wiek dziecka, zwiększyć liczbę lat okresu nieskładkowego oraz znieść ograniczenia łącznej liczby lat okresów nieskładkowych z tytułu wychowywania dzieci. Jakie powinny to być wartości – powinno w państwie demokratycznym być elementem umowy społecznej. Ponieważ osoby przebywające na urlopach wychowawczych, pobierające zasiłek macierzyński albo zasiłek w wysokości zasiłku macierzyńskiego podlegają obowiązkowi ubezpieczenia, składki na ubezpieczenie emerytalne tych osób, finansuje w całości budżet państwa za pośrednictwem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, wszystkie kobiety bez względu na liczbę urodzonych dzieci będą miały równe prawo do uzyskania minimalnej emerytury.
Drugim pomysłem mającym uhonorować kobiety rodzące czworo i więcej dzieci jest uprawnienie ich do przejścia na emeryturę w wieku 55 lat. Z ekonomicznego punktu widzenia skutki finansowe wprowadzenia takiego rozwiązania są w zasadzie proste. Kobiety będą przez 60 miesięcy dłużej pobierać emeryturę w najniższej wysokości.
Do obu proponowanych rozwiązań mam stosunek ambiwalentny. Zadaję sobie szereg pytań, np. czy urodzenie dzieci, posiadanie (złe określenie – posiadać można rzecz) dzieci i wychowanie dzieci to pojęcia tożsame w świetle propozycji rządowych. Jeśli nie, to kto, kiedy i w jakim trybie będzie weryfikował, czy kobieta po urodzeniu dziecka sama je wychowuje, czyli wykonuje pracę, która ma być premiowana w systemie emerytalnym. Jeśli tak, to jako podatnik jestem temu przeciwny.
Z zainteresowaniem oczekuję skonkretyzowanych propozycji. Jak najbardziej jestem za uhonorowaniem osób (kobiet i mężczyzn), które z uwagi na osobistą opiekę nad dziećmi i na ich wychowanie nie mieli możliwości wypracowania najniższej emerytury. Ale równocześnie jestem zagorzałym przeciwnikiem sprowadzania polityki prorodzinnej do polityki pronatalistycznej. A tak to mi wygląda.